Nagie drzewa Maciej Zbigniew Świątek
Maciej Zbigniew Świątek
Nagie drzewa
Kiedy opadną liście złudzeń,
Jesteśmy jak te nagie drzewa,
Bo my to przecież tylko ludzie,
A to zbyt mało niż potrzeba.
Patrzymy w niebo z niepewnością,
Chcąc dostrzec Boga i anioły,
Lecz nad powietrza przejrzystością
Jest tylko wszechświat nieskończony.
Szukamy siebie pośród innych
I innych znajdujemy w sobie,
I nie ma winnych i niewinnych,
I jest człowiekiem tylko człowiek.
Nic więcej ponad to kim jestem,
Siebie zawdzięczam pokoleniom,
Patrzę przez drzewa w pustą przestrzeń
Z nadzieją, że się zazielenią.
Nocą
Gdzieś tam się dzieje świat daleko,
Przecież nie jestem poza światem,
Za siódmą górą, siódmą rzeką,
W baśni bezpiecznej jak przed laty.
A jednak noc mnie dobrze kryje,
Choć wiem, że się nad ranem skończy,
Lecz mam nadzieję, że przeżyję,
Że psom ucieknę znowu gończym.
Królicze serce odpoczywa,
Cisza bezsenna koi uszy,
Nie muszę strachu tu ukrywać,
I czuć niepokój mogę duszy.
Za dnia założę znowu uśmiech
I twarz w rutynę przyoblekę,
I tak na jawie znowu usnę,
By pośród ludzi być człowiekiem.
Już nie mój czas
Coraz mniej moje czas i miejsce,
Dzisiaj, co zmienia się we wczoraj,
Jutro być może jeszcze będzie,
Ale czy dotrwa do wieczora?
Zostaję w tyle z pokoleniem,
Tym. które to co ja pamięta
I wiem, że to już dawne dzieje,
Historia całkiem już zamknięta.
Patrzę jak młodzi mnie mijają,
Rozsądnie ustępuję z drogi,
Biorę już wszystko, co mi dają,
Bo nie odmawia kto ubogi.
Najbardziej sobie cenię spokój,
Cichą rozmowę z samym sobą
I godzę się na brak powrotu,
Czując jak czas przepływa obok.
Przemijanie
Historia sama się zapomina
I później sama od nowa pisze,
Więc nie pamięta nikt jaka była
I widzi tylko jaka jest dzisiaj.
Być może było całkiem inaczej,
Ale czy ma to jakieś znaczenie?
Czy co przemija, może coś znaczyć,
Cóż znaczyć może, co nie istnieje?
Zostają jakieś spisane słowa,
Kamienie kiedyś w mury włożone,
Spróchniałe kości ukryte w grobach,
Ale to wszystko miało swój koniec.
A kiedy teraz spoglądam w przyszłość,
To wiem, że wtedy kiedy nadejdzie
to moje dzisiaj też musi zniknąć,
Pojutrze jutra też już nie będzie.
Zwątpienie
Może jest prawdą obojętność,
Samotność pośród innych ludzi,
Marzenia, które się nie spełnią
I wszystko inne oprócz złudzeń?
Może jest prawdą to, co boli,
Trudno bólowi jest zaprzeczyć,
Ale cóż z prawdy co niewoli,
Choćby istotą była rzeczy?
Czy rozwiązaniem jest prostota?
Zwykłe czynności i codzienność?
I zapomnienie o tęsknotach,
Którymi karmi się bezsenność?
Tyle jest jeszcze niewiadomych,
Że starczy ich na wieczność całą,
Niewiedza pełna jest pokory,
Ale nie chroni przed niewiarą.
Sen
Okłamują mnie sny każdej nocy,
A przecież to ja śnię te kłamstwa,
Ten ja, którego kryją snem zamknięte oczy,
Który, by się nie zbudzić, przechodzi na palcach.
Ten ja, co głęboko chowa się przed światłem,
Co dniem zapomina o swoim istnieniu,
Lecz w tym ukryciu knuje następną zagadkę,
Zbierając to, co słońce pragnie ukryć w cieniu.
Wie więcej niż to wszystko, co myślę na jawie,
Co mówię i piszę spętany rozumem,
To on jest treścią księgi zamkniętej w oprawie,
Której poznać do końca nawet ja nie umiem.
Mówię on, lecz przecież jesteśmy jednością,
Nawet gdy z niechęcią na siebie patrzymy,
Kłamstwem snu złącznym z prawdy bezsennością,
A może kłamstwem jawy i prawdy co śnimy?
Bez punktu podparcia
Dajcie mi punkt podparcia, a podniosę ziemię
- Powiedział mędrzec świadomy pustki.
W teoriach konkretne bywa tylko niespełnienie,
Chociaż brzmią jak prawdy w ustach złotoustych.
Nie ma tego punktu, nie ma także dźwigni,
Chyba żeby była taką metafora,
Bywa czasem, że można chwytać się religii,
Ostateczność to w końcu ostatnia podpora.
Przyziemność wymuszona zwykłą codziennością
Mówi, że jest prawdą jedyną poznania
I może rzeczywiście jest rzeczywistością,
Poza którą niczego nie ma do szukania?
Można żyć z dnia na dzień, od rana do zmroku
Bez tęsknoty za tym, czego pewnie nie ma,
Można nie szukając odnaleźć w tym spokój,
Bo po cóż punkt i dźwignia? starczy, że jest ziemia.
Czas
Pukam do drzwi pustych domów,
Do których cisza mnie zaprasza,
Wchodzę jak złodziej po kryjomu,
Szukam schronienia na poddaszach.
Jak ptak ukrywam się przed nocą,
Zamykam ciemność powiekami,
I snem do rana chcę odpocząć
Po przebudzeniu zapomnianym.
Nic to, że jestem tylko duchem,
A przecież właśnie duchów nie ma,
W ciszy przeczekam zawieruchę
I hałas rozmów nie na temat.
Bezgłośnie minę niewidzialny,
Jak wszystkie chwile nieuchwytny,
Przeminę którąś z dróg rozstajnych,
Z wyrokiem kruka, że już nigdy.
Wspomnienie
Czasami się przypomina uczucie, którego już nie ma,
Jakaś twarz, czyjś uśmiech i radość
I tu i teraz się zmienia, chociaż to tylko wspomnienia,
Tylko rumieńca bladość.
Tak jak jesienne słoiki z konfiturami lata,
Które się zimą otwiera z tęsknoty i łakomstwa,
Błogosławiona mądrość, która zrobiła ten zapas
Na zimne i ciemne noce ciągnące się bez końca.
Chowam iskierkę śniegu rozgrzaną tamtym ciepłem,
Niech mnie latem ochłodzi w upalne popołudnie
I zima ma swoje skarby, co kiedyś będę potrzebne,
Choćby się dziś zdawało, że wyspy to bezludne.
Więc bywa niespodziane nawet to, co minęło,
Coś, co dawno odeszło, ma moc zaskakiwania,
Jak popiół, co pozwala odrodzić się płomieniom,
Bo w całej swojej zmienności miłość wciąż jest ta sama.
Sens
Jakoś tak bezludnie w tym nieznanym tłumie,
Tak jak na planecie niezdatnej do życia,
Chociaż może tylko to ja żyć nie umiem,
Gubiąc się w najprostszych nawet tajemnicach.
A przecież do życia wystarczy niewiedza,
Proste niemyślenie i instynkt przetrwania,
Nic i po pytaniach i po odpowiedziach,
Wystarczy zwyczajny nawyk oddychania.
Nie trzeba nic zgłębiać, poznawać niczego,
Bycie jest istotą każdego istnienia,
Nieświadomość szczęściem raju straconego,
Poza którym nie ma już nic do stracenia.
Niepotrzebne nawet i prawdy i sensy,
Pewnie są, niczego jednak nie zmieniają,
Mają w sobie niemoc nieczytanych wierszy,
Ułożonych w księgę nigdy niespisaną.
Świat, którego nie ma
Jest świat stworzony tylko z niespełnienia,
Z marzeń, które nigdy nie staną się życiem,
Świat którego istotą jest to, że go nie ma,
Więc na próżno czeka na swoje odkrycie.
W swoim nieistnieniu jest jednak realny,
Jak pragnienie którego tęsknota nie koi,
Tak jak głód, którego nie da się nakarmić,
Ból, który nie uwierzy w kłamstwo, że nie boli.
Swym niebytem dopełnia wszystkie inne byty,
Których bycie bez niego sensu by nie miało,
Bo czujesz że kimś jesteś, gdy nie jesteś nikim,
Gdy pustki bezcielesność przyoblekasz w ciało.
W tym świecie równoważnym, który nie istnieje,
Jest co nieuchwytne i nierzeczywiste,
Lecz mające w sobie wiarę i nadzieję
I miłość, co pozwala mimo wszystko istnieć.
Nic poza grawitacją
Chętnie bym zamknął drzwi do samego siebie,
Na natarczywe był głuchy pukanie,
Lecz czy zapukałby ktoś? tego nie wiem,
Poza niosącym zapłaty wezwanie.
Więc nie zamykam ani drzwi ni okien,
Choć z otwartości tej nic nie wynika,
Mówię - dzień dobry - przechodzącym bokiem,
Z uśmiechem mijam tych, których spotykam.
Tak to po wierzchu, wszystko nieprawdziwie,
Chociaż realnie i nazbyt boleśnie.
Powietrza pustką codzienną się żywię
I jej wspomnieniem nocą karmię we śnie.
Przyzwyczaiłem się i pogodziłem,
Bo w bezradności wszelki trud zbyteczny
I nie ma siły na taką bezsiłę,
Która wypełnia grawitacją przestrzeń.
Dalej
Z każdym dniem dalej, dalej z każdą nocą,
Bez względu na to, w którą idę stronę,
Bez względu na to dlaczego i po co,
Po prostu dalej, dalej dziś niż wczoraj.
Tak bez powrotu czy choćby przystanku,
Jak kamień, który stacza się po zboczu
Lub potok z góry spływający wartko
Bezwładem co go powstrzymać nie sposób.
Nawet gdy oczu zamknięciem się bronię
Przed każdą chwilą, która właśnie mija,
Wiem, że początek to jej, a nie koniec,
Chociaż się właśnie chwila ta skończyła.
Więc nie oglądam się, chociaż pamiętam;
Pamięć to pełna ironii tęsknota,
Która jest tylko tym, co się nie spełnia
będąc jak ślady zatarte po krokach.
Pragnienie
Gdy w snach spotykam swoje pragnienia,
Przez chwilę wierzę, że to naprawdę;
Wierzę, bo przecież wiem, że ich nie ma,
Że złudzeniami są tylko pragnień.
Snów nie pamiętam, kiedy się budzę,
Wiem, Że się we mnie skryły głęboko
I chciałbym wierzyć, że nie mam złudzeń,
Że prawdą żyję szczerą jak złoto.
Lecz to nie prawda tylko nadzieja
Na to realne życia dotknięcie,
Twarde jak konkret zimny kamienia
I że tak właśnie wygląda szczęście.
Lecz wiem, że błądzę i dniem i nocą,
Że wymykają się sen i jawa,
Że brzmi fałszywą mową proroczą
Filozoficzna każda rozprawa.
Zostają tylko proste uczucia
I zagubione dziecko bezradne,
Co całą mądrość świata odrzuca,
a miłość wszystkim jest czego pragnie.
Cud
Nie ma mądrości, albo jest zmyślona,
żebyśmy nazwać mądrością ją mogli
I uwielbili ją ugięciem kolan,
I pustosłowiem wymyślonych modlitw.
Jest to co jest, choć nie wiemy co to;
Gwiazdy, planety aż po nieskończoność
I jakieś dziecko śniące o tym nocą
Snu ciekawością niezaspokojoną.
I nie ma ścieżek, choć wszystko jest ścieżką;
Każda jest dobra i każda fałszywa
I jest nadzieja, że tam gdzieś jest wieczność
Rosnąca z czasem, którego ubywa.
I tak zostaje tylko wędrowanie,
Prosta codzienność z całym swoim trudem
I to co zawsze zostaje nieznane,
Co pozostanie zawsze dla nas cudem.
Nieważność
Nieważność dnia minionego właściwie nie ma znaczenia,
Bo taki dzień nieważny odchodzi bezpowrotnie,
Więc na nic wieczorna zaduma nad tym czego już nie ma,
Czego sen może jeszcze przelotnie tylko dotknie.
Lecz sen też odejdzie w przeszłość, gdy zbudzi się nad ranem
I noc też będzie nieważna ukryta w zapomnieniu,
Bo nie są częste noce z tych co niezapomniane,
A przecież i dni takich nie znajdzie się zbyt wielu.
Tak wiele nazbierało się nocy i dni nieważnych,
Że wypełniły pustkę więcej niż tylko sobą,
A nicość się zmieniła w ułudę wyobraźni,
Stając się opowieści i treścią i osnową.
I stała się nieważność i ważna, i prawdziwa,
Po brzegi wypełniona wszystkim, co najważniejsze
I z każdym dniem i nocą ważności jej przybywa
W odkryciu, że poza nią niczego nie ma więcej.
U źródła
Taki przejrzysty strumień i płytkość taka bezpieczna;
U źródła bywa tak łatwo, tak czysto i niewinnie,
Gdyby zatrzymać tę rzekę myślą co niedorzeczna,
Wspomnieniem, które tak piękne jest jak i bezsilne.
Te rybki chwytane w dłonie nieporadnego dziecka
Dzisiaj są tak jak chwile minione bezpowrotnie,
Została tylko ta sama bezładna ich ucieczka
I pamięć delikatnych jak mgnienie rybich dotknięć.
I piasek nie ten sam, choć taki sam jak wtedy,
Powolnie przenoszony w bezmiary mórz dalekich,
Niezmiennie tworząc coraz to odleglejsze brzegi
Daleko już od źródła odpływającej rzeki.
A jednak pamięć źródła pozwala na wytchnienie;
Nieracjonalną ulgę beztroski i spokoju
Poranka słonecznego i ciszy nad strumieniem,
Gdy wszystko pokrywała przyjazna nieświadomość.
Sen
Bywa, że piękny sen się śni,
Którego rano nie pamiętam,
Jakby za sobą zamknął drzwi
I był jak przeszłość też zamknięta.
Zostaje taki dziwny żal,
Jak za tym, co się nie spełniło,
Co być by mogło tylko tam,
Gdzie właśnie tego już nie było.
I nie powtórzy się ta noc,
Odeszła w przeszłość bezpowrotnie,
Być może będzie jeszcze coś,
Ale już inne i samotne.
Nic z przeszłych nie zostaje chwil,
Są jak oddechy i powietrze
A sen się chwilę tylko śnił
W tej chwili, która jest, już nie śpię.
Śmieszność
Kiedy się wyjdzie poza świat
W przestrzeń być może nieskończoną,
To pusty śmiech ogarnia nas,
i tylko śmiech jest naszą bronią.
Chwilą są tutaj tysiąclecia,
Małością mędrcy i cesarze,
Ogrom niewiedzy nas oświeca,
Bezradność śmieszy wyobrażeń.
Nie ma tu nic na naszą miarę
Poza zdziwieniem, że jesteśmy,
Każda odpowiedź jest pytaniem,
Melodią tylko niemej pieśni.
Wracamy zatem do powagi,
Wiary i prawdy przyziemności,
Grawitacyjnej równowagi,
Złudzeń chroniących od śmieszności.
Samotność
Sam jestem ze swą samotnością,
Ktoś inny nawet jej nie dotknie,
Samotnie chyba znaczy prosto,
Zwyczajnie tak i tak samotnie.
Nie wiem, czy moim jest wyborem,
Czy przypadkowym trafem losu,
Ale jest rano i wieczorem,
I uciec od niej jest nie sposób.
Jest mną czy może moim cieniem,
Nigdy się ze mną nie rozstaje,
Daje samotną mi nadzieję,
Że nie opuści, że zostanie.
Dzięki niej jestem mniej samotny,
Paradoksalnie dopełniony,
Więc nie uciekam nigdy od niej;
Życie łatwiejsze jest we dwoje.
Samotność w samotności
W spokoju swojej samotności
Odpocząć staram się od świata,
Skomplikowaną chcę uprościć
Sieć złudzeń, która nie oplata.
Rozmowy powierzchownie szczere
Zamieniam w ciszę i milczenie
I beznadziejną mam nadzieję,
Że nicość w jakieś coś zamienię.
Zapełniam tę nadzieją pustkę
I pusty słyszę śmiech stłumiony,
I w pustym widzę siebie lustrze
Samotny z tej i z tamtej strony.
Nie czuje smutku ani żalu,
Godzę ze sobą się bez złości,
Samotność to nie tak znów mało,
Gdy myśleć o niej w samotności.
Wciąż na płaskiej ziemi
Żyjemy wciąż na płaskiej ziemi,
A słońce wschodzi i zachodzi,
Wiemy, że nadal nic nie wiemy,
Bez wioseł na dziurawej łodzi.
Chwytamy się zwietrzałej skały,
Wierząc, że trwała jest jak kamień,
Całą kruchością swojej wiary
Zawsze bezradnej i zbyt małej.
Zgłębiamy książek tatuaże
Z nadzieją, że nam coś powiedzą,
Lecz nic w nich nie ma oprócz marzeń,
Których nie sposób nazwać wiedzą.
I wszystko jeszcze jest przed nami,
Jakbyśmy dzisiaj iść zaczęli,
Nie wiemy, co tam jest w oddali,
Lecz nic nie mamy prócz nadziei.
Prawda
Więcej jest prawd niż jedna, tak by się zdawało,
Kiedy sprzeczności w walce klną się na swą szczerość
I głoszą swoje prawdy z niezachwianą wiarą
I argumentami mnożą je i dzielą.
Można więc wnioskować – każda jest prawdziwa,
Nawet kiedy wzajem wykluczają siebie,
Każda prawda prawdziwie prawdą się nazywa,
I każda wie najlepiej, czego inna nie wie.
Wszystko może być prawdą, albo nic nią nie jest,
Nie są jednak kłamstwem i ziemia, i ludzie,
I każdy w swojej prawdzie pokłada nadzieję
W wyzwolenie z błędów i obłędów złudzeń.
Może więc jest prawda bytem samym w sobie?
Prawdziwie prawdziwym w swojej odmienności?
Jest bez względu na to, jak się ją wypowie
Ideałem wspólnym dla wszystkich wielości?
Oblężony
Okrąża mnie czas jak wroga armia,
Więc żyje w zamkniętym kręgu,
Szukam ciszy w huku cyferblatów armat,
W ich bezpośrednim zasięgu.
Świszczą sekundy, wybuchają godziny,
Jak czołgi toczą się dni i tygodnie,
nadchodzą nowe wiosny, lata, jesienie i zimy
i odchodzą w mrok bezpowrotnie.
Być może jest jakaś wieczność, która poza czasem
Trwa jak początek i koniec niezmiennie i stale,
W klepsydrze Moebiusa zatrzymując piasek
I nie ma nic więcej poza samym trwaniem?
Tak myślę, kiedy pierścień zaciska się wokół,
Gdy padają ostatniej obrony okopy,
Tak myślę, chcąc Zachować choćby taki spokój,
Na jaki pozwala stały wzrost entropii.
Szukając siebie
Gdzieś w sobie, we mnie, jestem ja,
Przynajmniej taką mam nadzieję,
Jestem tym, co mi w duszy gra,
Co właśnie moim jest istnieniem.
Dlaczego chowam się przed sobą?
Jak bym sam sobie nie dowierzał?
Udaję, że ja to ten obok,
Że tu gdzie jestem, tam mnie nie ma.
Bawię się z sobą w chowanego,
Chociaż to wcale nie zabawa,
Właściwie nie wiem sam dlaczego
I nie wiem, czego się obawiam.
Najtrudniej znaleźć to co bliskie,
A któż nam bliższy od nas samych?
Nie znając siebie mogę istnieć,
Lecz może kiedyś się poznamy?
Poza czasem
Kiedy się czyta stare wiersze,
Już przeczytane wiele razy,
Inne wokoło czas i miejsce,
Jakby czas przeszły się nie zdarzył.
Lecz nie wydarza się i przyszły
I wiesz, że jesteś w innym świecie,
Związany cienką nicią myśli
Tak łatwych do zerwania przecież.
I wiesz, że wszystko jest złudzeniem,
Że zawsze było, zawsze będzie,
Lecz mówiąc – zawsze - masz nadzieję,
Że skoro - zawsze, to i wszędzie.
Za kartką zapisaną słowem
Chowasz przed świata się hałasem
I stare słowa są jak nowe -
Zawsze i wszędzie poza czasem.
Ruchome piaski
W klepsydrze czasu jak w ruchomym piasku
Z każdym ziarenkiem zapadam się głębiej,
Pogrążony w bezliku drobiazgów,
W kanonadzie zdarzeń codziennej.
Czyjaś twarz może być twarzą miłości,
Jednak zmienia się z każdą chwilą
I tak nie ma nigdy pewności,
Czy prawdziwe ta twarz i ta miłość.
Kiedyś całkiem mnie piasek pokryje,
Wszystkie twarze ogarnie niepamięć,
Mają swoją skończoność pustynie
i nie kończą się zmartwychpowstaniem.
Dziś twarz twoja jest twarzą miłości,
Nawet jeśli nie będzie nią jutro,
Przesypuje się piasek bezgłośnie,
Czas się dłuży jak zawsze zbyt krótko.
Bez baśni
Między górami i oceanami
Błąkają się ludzie nieświadomi baśni,
Stąpają po ziemi twardymi stopami,
Krusząc nimi nawet spadające gwiazdy.
Bo przecież te gwiazdy to tylko okruchy,
Co niewiele się różnią od zwykłych kamieni,
Nie kryją się pod nimi niewidzialne duchy,
Nawet jeśli wiemy, że nie są z tej ziemi.
Zbyt wiele jest daleko dla naszego wzroku,
Zbyt wiele daleko dla przeczuć i myśli,
Niczego nie znaczą i kształty obłoków,
I to, co się dziwnego może nocą przyśnić.
Niewzruszona prawda jest więc pod stopami,
Pod którymi skały zmieniają się w piasek,
Może baśnie zdarzają się jednak czasami,
Lecz czas pozostaje zawsze tylko czasem.